Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pomściłem Dinę!
Wiedziony jednak wrodzoną sobie szlachetnością dodawał:
— Zabiłem człowieka, a z pewnością ma ukochana Dinah nie pragnęła śmierci tego zuchwalca.
Co zaś do pana de Croix-Dieu, wewnętrzne jego wzburzenie nigdy długo nie trwało. Z jakiejkolwiek bądź spadł wysokości, podnosił się natychmiast. Silna jego ufność w samego siebie, nasuwała mu jednocześnie myśl blizkiego odwetu; odzyskiwał równowagę umysłu, a razem krew zimną.
I obecnie tak było.
Zbliżywszy się do Oktawiusza, uścisnął mu ręce z taką serdecznością, że najzręczniejszy obserwator cienia nieszczerości w tym uścisku dostrzedz by nie zdołał i rzekł głosem jakoby drgającym ojcowską tkliwością:
— Dzielnym się okazałeś, drogi mój chłopcze. Winszuję ci! Jestem dumnym z ciebie! a skoro się wszystko skończyło, i dobrze skończyło, dzięki niebu, pozwól mi sobie powiedzieć, że to widocznie jak gdyby jakiś cud działał; z takiem bowiem jak twoje niedoświadczeniem, nie pojmuję w jaki sposób mogłeś pokonać tak silnego przeciwnika? Nie wyobrażasz sobie jak drżałem o ciebie! Powiedz, czy nie zostałeś ranionym?
— Zdaje się że nie, odparł młodzieniec, odwzajemniając uściskiem uścisk barona, mimo to twierdzić nie mogę, czy mnie nie dosięgnął.
— Jakto? nierozumiem.
— W ostatniej chwili otrzymałem z ręki przeciwnika cios tak silny, żem zachwiał się cały. Było to coś, jakby