Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie niemożliwych, ale kiedy z podobną sprawą przyszedłem po raz czwarty, biskup zniecierpliwił się i rzekł: „Pan widzi tylko swoją parafję i zdaje się panu, że pan wszystko osiągnął, kiedy się pan pozbył złego księdza. Ja wiem, że on jest nieodpowiedni, ale co ja z nim zrobię? Mogę go tylko przenieść gdzieindziej. Otóż, z szerszego punktu widzenia, czy on będzie tu, czy gdzieindziej, to zupełnie wszystko jedno, a tylko się robi zamęt. Dawajcie nam do seminarjów lepszy materjał, to będziecie mieli lepszych księży”. Tak rzekł ksiądz biskup.
Nie wchodzę w to, czy sąd mego ziemianina, człowieka raczej spokojnego i zrównoważonego, odczuwającego żywo potrzebę religji u ludu, wypadł zbyt czarno. Może źle trafiał, może zbyt uogólniał swoje doświadczenia — nie wiem. Mnie uderzyło co innego: mianowicie dwie okoliczności, nad któremi się człowiek niedość zastanawia, jak nad wszystkiem do czego przywykł. Mianowicie owe słowa biskupa: „Ja wiem, że on jest nieodpowiedni, ale co ja z nim zrobię”... Dużo rzeczy tłumaczą te słowa. Bo, jeżeli weźmiemy inne zawody, jakże starannie (stosunkowo) przesiewa się je przez sito. Urzędnik, wojskowy, kasjer — czy inny pracownik świecki — skoro się okaże nieodpowiedni lub niegodny położonego w nim zaufania, wówczas może być usunięty; niech próbuje szczęścia w innem rzemiośle. Jedynie w tym zawodzie, wymagającym najwyższej miary ludzkiej, sposób ten nie istnieje. Kto jest księdzem, jest nim na zawsze; a skoro nim jest, trzeba go zatrudnić. Jaskrawy