Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patologiczny, kiedy, spłukany w poważniejszej partji, za parę pożyczonych srebrników tłukłem się o grosze z dwoma austrjackimi oficerami, Czechami, którzy, w podobnym mojemu stanie ducha, czekali wyniku dochodzenia z powodu jakichś nieporządków w kasie i zabijali czas w ten sposób. I potrafiliśmy tak do białego rana... Leniwy powrót do domu, zimna herbata i, jakaś książka przy łóżku, Lalka Prusa albo Parerga Schopenhauera; — rozkosz! Ale na to, aby móc czytać, trzeba wrócić goluteńki, inaczej myśli się o jutrzejszej partji.
Świt... Ileż razy go oglądałem! Żaden pracowity rolnik, żaden cierpiący na bezsenność skowronek nie ogląda tylu wschodów słońca, co gracz. Często, wracając i przemykając się do swego pokoju na pięterku, słyszałem ze ściśniętem od wstydu i roztkliwienia sercem, jak ojciec jeszcze coś komponuje, nucąc przy fortepianie. Raz obróciłem się dziecinnie w tę stronę i szepnąłem z czułością: „Przepraszam”. Sumienie gryzło mnie bardzo. Pamiętam szczególnie jedną noc, przez którą rżnąłem w karty we dwójkę z młodym Asnykiem (strzelił sobie później w łeb w Paryżu); formalnie słyszałem głos, który mówił z wyrzutem: „Synowie takich ojców”... Ale, gdybym miał dziś robić ścisły rachunek sumienia, nie żałuję chwil spędzonych w ten sposób. Zawdzięczam im dużo; nie wiem, czy bez tej szkoły edukacja moja byłaby dość serjo. Trzeba się z tem pogodzić, że najczęściej tem człowiek wychodzi na ludzi, czem sprawiał zmartwienie rodzicom...