Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ko przyszło mi walczyć z trudnościami. Zrozumiała, że dręczył mnie niepokonany smutek a może doniósł jej kto o tem, bo z wysokości swojego miłosierdzia raczyła się mną zaniepokoić. Trzymałem się na ostrożności i zamknąłem gorycz mego życia na dnie znękanej duszy. Przy wejściu do parku pożegnała mnie słowami tak serdecznemi, że rozrzewniłem się; ale przypomniałem sobie natychmiast, że to jej zwykły sposób; z nikim nie była dumną w obejściu.
Przechadzka ta jednak utkwiła mi mocno w pamięci a mizantropia moja się wzmogła. Nazajutrz kończyłem rachunki przy otwarłem oknie w mojem mieszkaniu a zamykając księgę wpadłem w bolesne odrętwienie, kiedy dwa cienie zarysowały się na lśniącem obiciu mojego stołu; oprzytomniałem, był to Roger z matką.
— Otóż go widzisz mamo, zawołał trzynastoletni chłopaczek, znowu rozmarzony. Patrz, jak on wygląda! Nigdy się już nie śmieje, nawet do mnie! Osądź sama, czy nie chory! Nie szanuje się wcale a pierwej aż nadto uważał na siebie. Przyprowadziłem cię tu, abyś go wyspowiadała, bo oczywiście musi mieć wielkie zmartwienia, teraz zostawiam cię z nim. On ci się nie oprze, opowie ci swoje smutki i albo przedstawi ci stan swego zdrowia i rozkażesz mu natychmiast poradzić się lekarzy. No, panie Karolu, dodał chcąc mnie pociągnąć za uszy, bądź posłuszny twemu zepsutemu dziecku, i zwierz się mojej mamie.
Wypowiedziawszy to wszystko prędko znikło drogie dziecię a ja zostałem twarz w twarz z jego matką opartą na ramach okna i wpatrującą się swoim czystym i spokojnym wzrokiem w moje błędne oczy. Wzrok ten tyle mieścił w sobie współczucia, że uległem jego urokowi. Rozmarzony i oczarowany zarazem nie wiedzieć dla czego zamiast zaprzeczyć moim cierpieniom zalałem się łzami.