Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z utkwionem we mnie spojrzeniem wzięła mnie za rękę i przemówiła głosem, który złamał całą moją energję: — Biedny Karolu! — Tyle rzewnej dobroci szczerości mieściło się w tych dwóch krótkich słowach, że porwany niewytłumaczonym uczuciem, zawołałem bez zastanowienia się: Czuwaj nad naszem dziecięciem! Spojrzała na mnie z nieudanem zdziwieniem, więc dodałem szybko zmieszany: Zapewne to mi pani hrabina masz do powiedzenia!
Natenczas odsunęła się żywo od okna i dała mi znak ręką, abym go zamknął, a wszedłszy oszklonemi drzwiami do mego mieszkania zamknęła je na klucz za sobą.
— Zrozumiałeś pan, powiedziała. Myślałam o tamtym, którym zaopiekowałeś się wówczas, kiedy ojciec odepchnął go od siebie, a matka jego rozpaczała bez nadziei odszukania go. Karolu, wiem, że go kochałeś; dla czego opuściłeś go teraz?
— Opuściłem go w dniu, w którym został pani oddany, odpowiedziałem.
— Oddany, niestety! odzyskałam go, aby się z nim rozstać natychmiast i nie mogę go widzieć tylko czasami i to w ukryciu. Wiesz i o tem zapewne, ponieważ odgadłeś.
— Ja nic nie odgadywałem, tylko wiem wszystko, wszystko... Syn pani już mnie nie potrzebuje.
— Wiesz więc wszystko.... a pan hrabia?
— On nic nie wie.
— Możesz mi to zaprzysiądz na honor?
— Nawet na głowę Rogera.
— Wierzę ci Karolu, wierzę! Myślałam, że pan Flamarande domyśla się czego, i że mogę mu być obowiązaną za jego pobłażliwość. Więc on upiera się przy swojem oskarżeniu, bo działając w ten sposób, musi mnie w myślach spotwarzać! Wiem z pewnością, że tak jest. Dosyć się tego nasłuchałam a je-