Strona:PL Ossendowski - Czarny czarownik.pdf/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widziałem conajmniej ze czterdziestu bawołów na sawannach Wybrzeża Kości Słoniowej, gdzie naszym przewodnikiem był delegowany do mnie przez Gubernatora kolonji sympatyczny p. Burger, jeden z wyższych urzędników kolonjalnych i najlepszy tu strzelec.
Pierwszy bawoł, który padł od mojej kuli, był starym samotnikiem.
Spotkaliśmy go przypadkowo. Przechodziliśmy przez rzekę Bandama i na jej błotnistych brzegach murzyn-tropiciel, noszący dźwięczne imię Konan, dojrzał świeży ślad dużego bawołu.
— „Zwierz jest blisko“... szepnął do mnie, kładąc palec na ustach.
Jednak przeszliśmy szerokie pasmo lasu, otaczającego brzeg rzeki, wyszliśmy na sawannę i wytknąwszy głowy z zarośli, oglądaliśmy ją bacznie
— „Jest!...“ — szepnął Konan, wskazując ręką przed siebie.
Istotnie, o jakie sto kroków przed sobą, ujrzałem ciemno-szarego bawołu o rozłożystych, potężnych rogach. Szedł szybkim krokiem, skubiąc trawę i zrywając młode pędy krzaków. Bił się ogonem po bokach, odganiając gryzące go dokuczliwe bąki i muchy i od czasu do czasu, groźnie pochylając rogatą głowę.