Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

da. Mogło mu to zrobić przykrość, wzbudzić złe wspomnienia, może się rozgniewać, a on był teraz taki dobry! po co drażnić? można samemu zobaczyć.
Raz pierwszy poruszył się żywo, szukał pretekstu pozbycia się starca.
— Dziadku — rzekł — jabym poczytał jaką gazetę.
— Dobrze, mój drogi, zaraz ci przyślę przez Bazylego.
Pan Polikarp wszedł do domu, chłopiec się obejrzał i ruszył pomału znanemi ścieżkami. Była to jego pierwsza przechadzka.
Dziad dotrzymał obietnicy; obok ojca zajęte było miejsce i świecił złocony napis na płycie marmuru. Smutna kobieta wróciła do Tepeńca. Hieronim usiadł przed grobem, rzewnie uśmiechnięty. Matka musiała być szczęśliwą teraz.
Odtąd codziennie biedny rekonwalescent odwiedzał swych zmarłych, stroił kwiatami mogiły, znalazł dla dziada smętny uśmiech i serdeczną podziękę.
— Nie dziękuj, a wyzdrowiej — rzekł starzec, gładząc go po głowie — zechciej czego, choćby moje brogi podpalić, zrobisz mi największą przyjemność.
Ale Hieronim nic nie chciał, byle mu nie przerywano dumań posępnych i samotnych odwiedzin grobowca.
Zdziwiła go jednak pewnego ranka zmiana, zaszła w lewem skrzydle. Otwarto okna, podniesiono firanki, służba uprzątała tam, jak na królewski przyjazd; drzwi jednak od swego pokoju znalazł szczelnie zamknięte.
— Co tam się dzieje, Bazyli? — spytał wiernego sługi.
— Trzepią meble, paniczu, od moli.
Była to bardzo prozaiczna informacya.
Hieronim udał się do dziada.
— Może mi wolno tam pójść teraz? — prosił.