Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem wygrać, jechać za nią, żywą, czy nieżywą przywieźć napowrót?
— Pocóż ci ona, to błoto, ta awanturnica?
— Żeby wrócić do teścia, do mego pałacu!
— Tfu! — splunął Hieronim ze wstrętem.
— Przegrałem! — ciągnął dalej Wojciech ponuro — opublikowano mnie po gazetach!
W pierwszej chwili, na widok brata, żal okropny chwycił za serce Hieronima. Widział w nim ruinę życia, nieszczęśliwego rozbitka. Chciał go wziąć w ramiona, pocieszyć, natchnąć nadzieją, pomódz, ile mógł, podzielić się z nim kawałkiem chleba.
Teraz oburzyło się w nim wszystko. Nie rozbitek to był nieszczęśliwy, ale nędznik bez czci i sumienia. Ręce, wyciągnięte do uścisku, opadły mu, odstąpił o krok, purpura oburzenia okryła twarz, zmarszczył brwi, zagryzł wargi i słuchał z niewypowiedzianą przykrością tej cynicznej spowiedzi.
— Co żyło, odstąpiło mnie! Psy, karmiłem ich i poiłem, przegrywałem do nich setki tysięcy! Potem nikt nie pożyczył rubla, nie zaprosił na obiad! Łotry! Udawali, że mnie nie znają, nie przyjmowali do klubów! Musiałem wyjechać z Petersburga!
Wojciech się zatrzymał, zgrzytnął zębami.
— Pojechałem do dziada! — wymówił z wściekłością w głosie i spojrzeniu.
Hieronim zzieleniał, skoczył jak ryś ranny.
— Jakiem czołem śmiałeś mu stanąć przed oczy? Czyś oszalał? Chciałeś policzka?
— Chciałem pieniędzy! Muszę je mieć, rozumiesz? Inaczej chyba śmierć!
— Lepsza smierć od wstydu! Dziad cię oplwał pewnie pogardą, sponiewierał i wyrzucił z dziedzińca! I tyś to zniósł!
— A cóż miałem robić? Chciałem mu folwark podpalić, ale się zląkłem. Tak się zostało!
Hieronim przeszedł się po pokoju, tłumiąc stra-