Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

towe. Połóż się pan, wypocznij. Smutek minie, panie. Będzie jeszcze dobrze, boś sprawiedliwy.
Hieronim nie słyszał pociechy; siadł na zydlu i przebył tak do rana bez wytchnienia.
Była to najcięższa noc, jaką spędził.
— Nazajutrz, zamiast iść do instytutu, poszedł na górę, zapukał do drzwi studentki.
— Chodź, niezamknięte — odparła.
Wszedł, drżąc nerwowo.
Cofnęła się na jego widok, jak stróż w nocy.
— Człowieku, do czegoś podobny! Z grobu cię odkopano! Gdzieś był noc całą?
Uśmiechnął się z wysileniem; przystąpił bliżej wziął jej rękę i pocałował. Cofnęła ją szybko.
— Czyś zwaryował? — rzekła, uśmiechając się — Mojej ręki nikt jeszcze nie całował.
— Bo może jeszcze nikt nie prosił o nią, co ja czynię w tej chwili.
— Co takiego?
— Chcę się ożenić z panią, jeśli zezwolisz. Kocham cię.
Dziewczyna zmierzyła go osłupiałym wzrokiem od stóp do głowy.
— Kochasz! żenić się! Co to wszystko znaczy? Tyś się upił chyba?
— Nie, pani, jestem trzeźwy i przytomny. Oddaję w pani ręce swe serce i honor. Chcę cię kochać, pracować dla ciebie, iść razem przez życie, śmiało wobec ludzi i Boga. Chcę cię posiadać, nie jak złodziej, chcę szanować ciebie i siebie.
Mówił to niegładko, jąkając się, ale miał prawdę w oczach, a na bladej twarzy powagę przebytej walki i zwycięztwa. Patrzała nań, nie rozumiejąc jeszcze. Takiej mowy nie znała. Nagle parsknęła śmiechem:
— Ha, ha, ha! Pyszny jesteś! Żenić się ze mną! Jakto! myślisz, że ja dla ciebie poświęcę swą swobodę, niezależność, zabawę, młodość? Że będę