Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Et, czas mi zajmujesz!
— Ach, ty smyczku!
— Ach, ty pusty futerale od fleta!
Wózek ruszył dalej wśród śmiechu. Żabba przyczepił się do skraju i jechał, trzymając się szerokich pleców woźnicy.
— Dziecko nasze?
— I jak jeszcze nasze! Masz, czytaj!
Litwin wziął podany papier, zmrużył oczy.
— Zapomniałem okularów! — rzekł desperacko.
Stanęli przed chatą. Wysiedli wszyscy, po chwili zebrała się reszta kolegów.
Żabba wsadził szkła na nos i zaczął na głos czytanie:
— „Roku 18** maja 14 dnia ochrzczono w kościele parafialnym katolickim, w Poniewieżu, dziewczynkę, córkę Kazimierza i Maryi małżonków Obojskich, imieniem Bronisławy Maryi Kazimiery.“
— Gwałtu! — wykrzyknął Żabba, przerywając czytanie — to ona, ta mała!
— Ona! — pochwalił Hieronim.
— Hurrah Delfin — wołał Grocholski.
— A co? To dlatego, że nie myślę o naczelnikowej. Kobiety strasznie zabijają spryt w człowieku! Dowód na tobie! No, dosyć, nie czytaj, Żabba, kto ją do chrztu podawał, ochrzcimy ją po swojemu. Hola, Szaniarski skocz po butelczynę! A kto na kuma?
— Ja! — ozwał się Żabba.
— To dobrze! A imię?
— To już ma! — protestował Grocholski.
— Głupiś! Nie będziemy, wołając, recytować całej litanii!
— Marya — podał Grocholski.
— Czyta się naczelnikowa! Imię twojej damy! Nie chcę, żeby była do niej podobna.
— Kazimiera! — szepnął Żabba.
— Czekaj, co to znaczy? Kazi, to jest psuje,