Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mir — spokój. Pfe! Ma ona nam psuć spokój, nie pozwalam!
— Bronisława, brzydko! — skrzywił się Grocholski.
— Jak dla kogo! Dla zaczepiających — tu się ukłonił w stronę warszawiaka — niewiele obiecujące, ale dla prawnych posiadaczy cenne! Niech będzie Bronisława! Co, mała, zgoda?
— Tatuś mnie Bronką nazywał — szepnęła.
— A co! Będziesz tedy Bronisławą, i obyś była wierną nazwie. Ty tego nie rozumiesz tymczasem, ale kum rozumie, niech ci to wytłómaczy w czas i porę właściwą. Słyszysz, Żabba? Przeczytaj w katechizmie o obowiązkach chrzestnych rodziców. Rozumiesz? Gdzież ten Szaniarski z winem? Pić chcę, jak sikawka straży ogniowej. Czego szukasz, Żabba.
— Szukam listu.
— Jakiego listu?
— Do ciebie od dziadunia. Przyszedł wczoraj...
— Coo! — pan Hieronim siadł, wytrzeszczając oczy. — Bogi piekielne, cóż to nowego? A co, nie mówiłem wam, że on już wie, gdzie ja jestem?
— I co robisz w tej chwili! Pewnie się zaprasza na kuma! Nazwie ją po litewsku, Biruta! — zaśmiał się Grocholski.
— Gdzież ten list, marudo? — wołał student.
— Aha, gdzie? Albo ja wiem! Zawsze mi głowę zdurzysz swoją gorączką. Gdzieś go schowałem, bo z pieniędzmi.
— Z pieniędzmi! Świat się kończy!
— Ot, jest, masz!
Chłopiec zapomniał o pragnieniu i figlach. Podarł kopertę, uszkodził trochę pismo i zaczął czytać, komentując każde słowo.
„Jeżeli pamiętasz, że masz dziada“ — oho, ktoby nie pamiętał — „któremu byłeś całe życie zgryzotą“ — bodajby cięższych nie miał — „to wymagam, abyś wnet, po otrzymaniu niniejszego stawił się osobiście