Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ot, daj pokój! Chodź ze mną! Ja ci nic nie będę zabraniać. Kupię nową sukienkę, czerwone trzewiczki i mnóstwo paciorków. Chodź, ja będę twoim mężem!
Dziecko spojrzało wściekłe na niego, pokazało język i, jak Żabba, odwróciło się impertynencko plecami.
Odszedł, śmiejąc się, jak szalony.
W południe Żabba, idąc z rachunkami do naczelnika, potknął się o dziecko na progu i zamruczał:
— Chodź ze mną.
Odmówiła mu. Odmówiła też wezwaniu na posiłek; nie ruszyła się, gdy gospodarze wrócili z pola.
Hieronim o zmroku, idąc z piosnką na ustach, z żartem w oczach, spotkał ją na drodze.
Wybiegła naprzeciw niego, dojrzawszy go cudem w ciemnościach, i powitała milczącym szczerym uśmiechem.
— Ejże, to ty? — zawołał uradowany — myślałem, że się kto o ciebie upomniał i zabrał.
— Albobym poszła! — odparła zuchwale.
— A jakby ojciec przyszedł?
— Niema ojca, niema nikogo. Nikt nie przyjdzie.
— Gdzieżeś była, nim cię woda porwała?
— Nie powiem, bo mnie tam odprowadzisz, a ja nie chcę!
— Oho! to stanowcze. Cóżeś robiła dziś?
— Czekałam na ciebie.
— A jadłaś cokolwiek?
— Nie.
— I ja nie. Ale płakałaś, niecnoto! oczy czerwone.
Skinęła główką, biegnąc obok niego i nie odstąpiła już ani na krok przez cały wieczór.
Przy ludziach nie mówiła nic, wodząc tylko po wszystkich oczyma, a po wieczerzy, gdy Hieronim zabrał się od niechcenia do piśmiennej roboty, usia-