Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zywasz! Ty sam hultaj, a twój ojciec złodziej i pijak, a Kiryk wart turmy, a niczego lepszego!
— Milcz, wiedźmo! — porywając się z ławy, krzyknął Sacharko.
— Bo nie gadaj, a bij! — dodał Sydor. — Będzie ta ona nas uczyć i przezywać! Za mały czas, to cię kijem przetrąci, jak raz nie nauczysz, kto pan!
— Radź mu, radź! — krzyknęła Tatiana. Ze mną zacznie, a na tobie skończy! Będzie i jemu, jak Kirykowi. U was to swawola — mordowanie!
Sacharko wpadł na nią, zdarł namitkę, porwał za włosy, i począł okładać pięściami.
Kobieta, silna i młoda, broniła się, ile mocy, przewrócili balię z ukropem, oparzyli Saka, drzemiącego na ziemi, i szamotali się zajadle jak zwierzęta.
Wreszcie Tatiana wyrwała się mężowi, rzuciła się do drzwi, Kalenik je prędko otworzył i wypchnął ją na podwórze.
Zasapany Sacharko już nie gonił, zadowalając się całą litanią obelg i okropnych przymiotników.
Sydor śmiał się uszczęśliwiony.
Zapomniano o gniewie na Kalenika.
Parobek z chaty się wysunął, odurzony wrzawą, bojąc się, by złość nań nie spadła.