Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobieta, schylona właśnie nad balią, w której prała bieliznę, podniosła twarz spoconą.
Zawrzało w niej oburzenie na krzywdę.
Spokojna, łagodna, była wzorem pracowitości. Jeśli Kalenik za dwóch, to ona pracowała za pięć. Wstawała pierwsza, kładła się ostatnia, miała na głowie opranie siedmiu osób, oszycie ich, nakarmienie; miała wieprza, len, żniwo, — tysiące drobnych a uciążliwych obowiązków gospodyni.
Nie słyszał nikt jej narzekania, płaczu, ani krzyku; między obcymi wstydziła się okazać zamęczenie, i o honor swój była ambitną, i tylko jeden Kalenik trud jej zrozumiał, i często dopomógł, a sąsiedzi chwalili.
Teraz na tę niesprawiedliwość wybuchnęła raz pierwszy potokiem długo zbieranej męki i udręczenia.
— Hultajka? ja? spać lubię? jeść?! A kiedyż ty mnie budził, a kiedyż ty mnie widział jedzącą! Tobie gotowe daj, i strawę i koszulę; niby to robisz, jak za napaść, i jeszcze wymyślasz! Z mego płótna twoja bielizna, z mego żyta twój chleb: a ty mi będziesz, szelmo, przyganiał! Jak starce byliście bezemnie: a teraz, kiedy was poratowałam, hultajką mnie na-