Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na przyzbie u Huców rekonwalescent Karpina siedział z Ołenią.
— Co tam u was za wojna? — spytał, poznawszy przyjaciela.
— Nic! Sacharko się z żonką poswarzył. Ty już zdrów?
— A już. Z nudy tom się omal nie zbiesił! Jutro, dzięki Bogu, do roboty pójdę.
— Dobrze ciebie dziewczyna twoja doglądała.
— To dziwo? Wesela się jej chce!
Ołenia fartuchem zakryła oczy.
— A ty już sobie jaką upatrzył? — zagadnął Karpina.
— Nie będę ze swatami długo chodził. Do jednej chaty, taj zapijemy!
— Doprawdy! A kto?
— Jest taka!
— Nie chcesz mówić? To zobaczymy się na ręczniku przy ślubie, jesienią.
— Zobaczymy się! — odparł, a po apatycznej jego twarzy radosny uśmiech przebiegł.
— Nu, to zanieś jej jabłek ode mnie!
Daj mu, Ołeniu, pełne zanadrze.
Były to papierówki owe, tak ciężko bronione krwią.