Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pochwalony!
— Na wieki! — odrzekł Wojcieszek, a tuż i szpak za nim.
— Zmyślny ptak! — rzecze Skrobek z dziwem — musi chyba u organisty w naukach był?
— I... nie! — Wojcieszek na to. — Samem go wyuczył. Człowiek sierota stary, odumarli blizcy i pokrewni, ust nie ma otworzyć do kogo, to się choć do ptaka, niemego stworzenia odezwie. A czegóż to chcecie?
— A pługa. Ale to tęgiego pługa!
— No! Cóż tam będziecie orać i komu?
— Sobie! sobie i dzieciskom na chleb orać będę ów to ziemi szmatek, co go uroczyskiem zwą.
— Ho?... — zadziwił się Wojcieszek — na tę ziemię toby potrza harmaty, nie pługa. To ziemia zastarzała... zadziczona... ciężko z nią będzie.
— Ciężko... ciężko... ciężko! — zapiszczał nagle szpak i kaszlać i dychać zaczął, jak zmęczony człowiek, bo i to potrafił.
Skrobkowi mdło się jakoś zrobiło pod sercem. Opadała go dawna ospałość, jakby... Ale się wnet z niej otrząsnął i rzecze: