Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc gdyśmy się ujrzeli naraz bezpiecznymi
Zajmujemy te spasłe i udziaste tryki
I pędzim je na okręt krętemi przesmyki.
Widząc nas wracających z radości aż skaczą,
Nasi w nawie; zginionych zato rzewnie płaczą;
Alem ich wnet uciszył dając znać na migi
Że to nie czas; i każę w okręt na wyścigi
Ładować naszą zdobycz wełnistą, i dalej
Odbijać precz od lądu. Co gdy wykonali
Zasiedli długie ławy, i robiąc wciąż wiosły
Rozbijali te ciemne fale co nas niosły;
Więc w odstępie, że jeszcze głos mógł dolatywać
Zacząłem z nawy mojej Kiklopa wyzywać:
»Ej Kiklopie! nie tchórz to, jak widzisz nieboże
Ten, któremuś ty druchów pożarł w ciemnej norze.
Przecież raz na cię przyszło, zbrodniarzu bez sromu
Coś śmiał podróżnych gości zjadać w własnym domu.
Zato Zews cię ukarał, karzą inne Bogi!«

Na to rozżarł się jeszcze srożej Kiklop srogi:
Sam czub wyniosłej góry urwał; cisnął skałą,
Lecz dalej po za okręt padła — szło o mało
A byłby koniec rudla strzaskał nam — aż morze
Które ciśnięta skała do gruntu rozporze
Buchło w górę bałwanem; a ten nas do lądu
Parł gwałtem; okręt nie mógł przemódz tego prądu...
Alić ja w garść żerdzisko chwyciwszy ogromne
Odsądzę się od brzegu; drużynę upomnę
By się miała do wioseł, bo tu śmierć nas czeka.
Ledwiem znak dał, wiosłują potężnie człek w człeka...