Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyśmy się dwakroć dalej na pełne wybili
Chcę znów łajać Kiklopa... lecz mię obskoczyli
I za ręce trzymają i proszą druchowie:
Szaleńcze! ty chcesz jątrzyć gbura; co ci w głowie!
Dopiero pocisk jego nawę naszą pędził
Ku brzegom, gdzie śmierć pewna; otbyś nas oszczędził
Bo gdy jędzon słóweczko choć jedno posłyszy
Strzaska belki, łby strzaska twoich towarzyszy
Tą skałą, gdyż w rzucaniu mistrz to doskonały!
Te mowy mego ducha przecież nie złamały,
Gdyż zwrócon do Kiklopa tak mu słowy grożę:
»Kiklopie! jeźli kiedy człowiek, co być może
Spyta cię, kto ci oko wybił, kto tak sprawny?
Powiedz mu: Odysseusz grodobórca sławny
Co mieszka na Itace, oka mię pozbawił.«
Tak krzyczałem — on wyjąc, ze skał do mnie prawił:
»Biada mi! stara wróżba spełnia się nademną.
Przed czasy wieszcz tu mieszkał który przyszłość ciemną
Zgadywał: Syn Euryma Telem jego miano —
A był rosły i piękny; więc się udawano
Do niego, by odkrywał tajniki przyszłości —
Tak wróżbił on Kiklopom do późnej starości
On i mnie, co się ziszcza, wywróżył dokładnie
Że jakiś tam Odyssejs oślepi mię zdradnie...
Czekałem więc na męża groźnego wejrzenia
Dużego wzrostu, siły potężnej ramienia —
Aż tu karzeł, nikczemna człeczyna się zjawił
I ten, winem spoiwszy, oka mię pozbawił.
Zbliż się tu Odysseju; gościniec dam tobie,
U Pozejdona powrót bezpieczny wyrobię,