Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
238
ODYSSEJA.

Ani twych towarzyszy; o gniew ten niestoję;
Jeźli mi chętka przyjdzie zjeść was, zrobię swoje...
A tymczasem mów, kędyś zostawił swą nawę
Czy blisko? czy daleko? zdaj mi wierną sprawę. —

Chytrze mówił; jam przecież zrozumiał podrywkę
I na prędce podobnąż ułożyłem śpiewkę:

»Lądowstrzęsacz Pozeidon, on to mi na skały
Tych brzegów okręt rzucił i strzaskał w kawały,
Bo od morza wichr straszny ciągle na nas pędził,
Mnie tylko i mych druchów od śmierci oszczędził.

Tom rzekł, a jędzon milcząc, jął oczyma strzelać
I ręce wyciągnąwszy, tam gdzie stała czeladź
Dwóch pochwycił i o ziem cisnął, jak szczenięty —
Aż z czaszek mózg na ziemię bryznął rozpryśnięty;
On zaś w sztuki podarłszy ciała, na wieczerzę
Pożarł ich, jak lew górski; a nawet się bierze
Do trzewiów; szpik wysysa i ogryza kości. —
Na ten widok do Zewsa, tam na wysokości
Wznosim ręce i stoim jak spiorunowani.
Lecz olbrzym gdy w kałdunu utopił otchłani
Ludzkie mięso i mleko, którem je zalewał,
Jak długi między trzodą legł i odpoczywał —
Wtedy w sierdziste serce myśl wpadła mi taka:
Nuż podejdę, a z pochew dobywszy tasaka
W pierś go pchnę, gdzie osierdzie leży przy wątrobie?
Lecz niechałem, o innym myśląc już sposobie,