Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Helena i Ferentino zajęły dwa miejsca, w głębi, wzdłuż ściany, pod bladem zwierciadłem, w którem odbijała się melancholijna ściana. Helena słuchała z głową pochyloną, opuszczając pomiędzy rękoma końce błyszczącego boa z kuny.
— Proszę nas odprowadzić — rzekła do Sperellego, kiedy koncert się skończył.
Wstępując do karety po Ferentino, rzekła:
— Niech pan wsiądzie także. Zostawimy Ewę w palazzo Fiano. Potem pana odstawię, dokąd pan zechce.
— Dzięki.
Sperelli zgodził się. Wjechawszy w Corso musiał powóz posuwać się naprzód powoli, gdyż cała ulica była zapełniona wzburzonymi ludźmi. Od piazza di Montecitorio, od piazza Colonna dolatywały krzyki i rozprzestrzeniały się, jak hałas fal, rosły, opadały, powstawały znowu, zmięszane z dźwiękami wojskowych trąb. Rozruch wzrastał. Wieczór był szary i zimny; zgroza z powodu dalekiej rzezi doprowadzała tłum do wycia; mężczyźni, wywijając wielkimi pękami dzienników, biegiem przecinali tłum; wyraźnie wynurzała się z krzyków nazwa Afryki.
— Dla czterystu szubrawców, co nędznie pomarli — mruknął Andrzej, cofając się, kiedy się już wszystkiemu przypatrzył z okienka.
— Co też pan mówi? — wykrzyknęła Ferentino.
Na rogu palazzo Chigi rozruch wyglądał na bójkę. Powóz musiał zatrzymać się. Helena wychyliła się, by patrzeć; i oblicze jej, oświetlając się zewnątrz mroku odblaskiem latarni i światłem zmierzchu, wydało się prawie śmiertelnie białe, o białości lodowatej, nieco niebieskawej, która rozbudziła w Andrzeju błędne przypomnienie głowy widzianej — nie wiedział już kiedy,