Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnika w pobliżu najtrudniejszej przeszkody. 1 w istocie Mallecho niebawem wyprzedził dwu towarzyszy i jął zblizka napierać na Brummel’a.
Rutolo słyszał za sobą doganiający cwał i taki imał go strach, że nie widział nic więcej. Wszystko mu się w oczach zlewało, jak gdyby był blizki utraty zmysłów. Z niezmiernym wysiłkiem wpijał ostrogi w brzuch konia; i przerażała go myśl, że może mu sił zabraknąć. Miał w uszach ustawiczny tentent, a pośród tego tententu słyszał krótki suchy pokrzyk Andrzeja:
— Hop! Hop!
Mallecho, wrażliwszy na głos bardziej niż na jakąkolwiek inną podnietę, pochłaniał różnicę oddalenia, nie był już dalej, niż o trzy lub cztery metry od Brummel’a, już już miał go dopędzić, prześcignąć.
— Hop! Wysoka baryera przegradzała tor. Rutolo nie widział jej, gdyż stracił wszelką świadomość, zachowując tylko dziki instynkt trzymania się na koniu i pędzenia go na chybi trafi. Brummel skoczył; nie poparty przez jeźdźca, zawadził tylnymi nogami i spadł z drugiej strony tak nieszczęśliwie, że jeździec zgubił strzemiona, zostając jednak w siodle. Mimo to pędził dalej. Andrzej Sperelli był teraz pierwszy; Gianetto Rutolo, nie odnalazłszy strzemion, jechał drugi dopędzany przez Paola Caligaro; książę di Beffi, z powodu oporu Satirista, jechał ostatni. Mijali trybunę w tym porządku; usłyszeli bezładny hałas, który się rozprószył.
Na trybunach wszystkie umysły były napięte w oczekiwaniu. Niektórzy oznajmiali głośno wypadki biegu. Przy każdej zmianie w porządku koni podnosiły się liczne okrzyki pośród długiego szmeru. Damy drżały. Donna Hipolita Albónico, stojąc na siedzeniu, oparta