Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i posłali do Francyi po inżynierów; inni nareszcie zaczęli bić professory, których obowiązkiem było uczyć w szkole sztuki pływania.
A gdy widzenie zniknęło, smutek był po umarłych i większy jeszcze żal po Ojczyznie straconéj!
Wszakże znów stanęli starzy ludzie, którzy naród cieszyli nadzieją mówiąc:
Miejcie dobrą otuchę; albowiem Anioł ten niezawodnie pokaże się nam, nim pomrzemy.
A uczyni to albo zimą... gdy lód będzie na wodzie... albo latem... gdy mosty rzekę nam do przejścia łatwiejszą uczynią.
Dlaczegóżby miał znowu obierać Wielki-tydzień a pojawiać się jakby na udręczenie nas biednych?
Wszakże widział jak oto nawet... tonąc dla niego... umiemy tysiącami ofiarować mu życie nasze. A pełni jesteśmy odwagi.
Ufajcie Bogu, a miejcie oczy silnie zawsze na tamten brzeg obrócone, a nawet krzyczcie głośno wszystkiemi głosy: pokaż się! może usłyszy!
A jeden człowiek był: który nie krzyczał, owszem naganiał owe próżne, bezsilne krzyki i wołania; a sam, co ranek rozebrawszy się do naga, biodra swoje przepasywał i rzucając się do wody, mordował się z Wisły falami.
Aż mu pierś ową pracą rozrosła się a oddech posilniał... tak, że nie tylko na wodzie, ale pod wodą mógł zostawać całe godziny.
A inni mówili: że szalony jest i głupiec, bo pod wodą chodzi a żadnych ryb nie wyciąga: