Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stają w jego obecności
Pomne na króla potęgę,
I te mu zdają przysięgę
Poddaństwa: – ów król tak twardy,        190
Tyle ma dumy i wzgardy,
Że nie pomny własnéj siły,
Kiedy go stal, z dziecka krzykiem,
Zdradzi, i dotknie pilnikiem,
I o królestwo zalęka: –        195
W drobne rozpada się pyły,
W proch się rozpada i pęka,
A biednéj stali nie niszezy...
Taka więc szlachetność błyszczy
Wszędy w królewskich sumnieniach,        200
W żwierzętach, w rybach i ptakach,
I w roślinach i w kamieniach; –
Więc i w ludziach po tych znakach
Mają być znani królowie:
Nie tylko że z wielmożności,        205
Nie tylko z koron na głowie;
Ale Panie, i z litości,
I ze szlachetnego serca.
Chrześcijanin czy bluźnierca
Krzyżowy, gdy spojrzy we dno        210
Duszy, wyczyta to jedno
Prawo, przez Boga wyryte,
Któreś ty w sercu zagłuszył.
Nie gadam abym cię skruszył,
Abym do litości skłonił.        215
Ciało me, bolem rozryte,
Nie tyś – ale Bóg pokłonił.
Nie chcę u twojéj osoby
Żebrać, życia już mam sytość...
Późna też byłaby litość;        220
Bo wiem że żądło choroby
Aż w serce mię już raniło;
Oddech mi powietrzem szkodzi,
Jak nóż przez serce przechodzi,
I rznie zapalone płuca.        225
Ja wiem, żem już nad mogiłą,