Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tam królami są delfiny.
Bowiem kiedy akwillony
Napędzą fale gromadą:
Fale te delfinom kładą        150
Srebrne i złote korony:
Jednak, to królewskie plemię
Co włada na wodnym świecie,
Nieraz na swym sinym grzbiecie,
Człeka wynosi na ziemię,        155
I wściekłym falom wyrywa.
Więc i orzeł, ten król trzeci,
Który po błękitach pływa,
I zawsze na słońce leci;
A koronę ma nie lichszą        160
Od innych, z tych piór na głowie
Które mu burze rozwichrzą: –
A jednak, kiedy się dowie
Że gdzie, podłe żądło gadu
Do zrzódeł nalało jadu.        165
I woda już śmiercią trąci:
By nie była ludzi grobem,
Rusza ją skrzydły i dziobem,
I wichrzy, aż ją zamąci.
Aby swój kryształ popsuła,        170
Zbladła i ludu nie truła.
Królestwo roślin, kamieni,
Tym samym prawom podpada.
Pani owoców, grenada,
Co z drzewnych niby promieni        175
Koronę nosi wieniec: –
Gdy ją dotknie jad zarazy
Traci ognisty rumieniec,
A wewnątrz ziarek rubiny
Wnet zamienia na topazy.        180
Więc śród kamiennéj drużyny
Także król ma swój sakrament.
Oto, Panie, ów dyament
Co jest nad kamienną zgrają.
Twardszy od granitów kości;        185
Przed którym magnesy stają,