Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wlewał fałsz trupa z Medyny,
Za młodu kalać zaczynał,
Do swojéj wiary naginał,        440
Do swych zapędzał namiotów
Do swego zamykał płota? –
Więc dla jednego żywota
Tyle Chrześcjańskich żywotów!
Tyle łez wylanych z powiek! –        445
Cóż ja? czym więcéj niż człowiek?
Cóż mię równa z ludzi likiem? –
Czy to że byłem Infantem? –
Więc oto nie Infant ze mnie,
Oto jestem niewolnikiem;        450
Już nie korony brylantem:
Gotów jak drudzy nikczemnie
Żyć i tu Pana bogacić.
I któż wam każe tak płacić
Za niewolnika? –Niech płaci        455
Niewolnik ciałem i gardłem.
Bo kto swoją wolność straci,
Ten, mówię, ludziom umiera.
Więc ja dawno już umarłem.
Któż mię dziś z trumny wydziera?
Któż chowa na większe czyny?        460
Daj! – niech dre te pargaminy!
Niech drę na świstki tę kartę,
Niech drę na kawałki gadu –
I jeszcze je zjem już podarte,        465
Aby nie zostało śladu.

(Drze pargaminy i kawałki połyka.)

A teraz Królu, i Panie
Rozkazuj mi, panuj srogo,
Jak chcesz... Niewolnik zostanie
Którego kupić nie mogą.        470
Każ niech mię łańcuchy strzegą,
Niech robią na rękach blizny:
Cierpliwością cię nasycę.
Henryku! wróć do Ojczyzny
I mów: żeś mie tu w Afryce        475