Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/804

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ramieniem szyję, a on przygarnął ją do siebie, mówiąc:
— Wierzysz więc w moją niewinność?
— Czy wierzę? umarłabym, gdyby było inaczej...
Tu zaczęła po swojemu, prosto i rzewnie, zapewniać go, że choćby go świat cały oskarżał, w jej oczach byłby niewinny, że gdyby go wszyscy odepchnęli, onaby została przy nim i czułaby się najszczęśliwszą z kobiet, że gdyby go inni odsądzili od czci, to dla niej pozostałby zawsze najuczciwszy z ludzi i pełen honoru.
On wtedy pytał się jej, co uczynił, aby zasłużyć na taką miłość i na takie uczucie.
Noc zapadała coraz głębsza, a oni nie zapalali światła i siedzieli przy sobie, poddając się czarowi tej godziny. Nagle obcy jakiś głos, brzmiący zresztą bardzo uprzejmie, obudził ich z upojenia.
— Niech się szanowna pani nie przestrasza, ale muszę zapalić światło.
Dał się słyszeć trzask potartej zapałki, zajaśniał mały płomyk, a przy nim ukazała się ręka, a potem głowa inspektora policyjnego.
— Pozwoli pani, że zapalę te świece na kominku. Tak będzie nam weselej.
Urzędnik skłonił się przed Bellą, z powagą, jaka przystoi przedstawicielowi rządu.
— Szanowny pan raczył mi niegdyś udzielić swego adresu — rzekł, zwracając się do Rokesmitha. — Nazywał się pan wówczas Juliuszem Handford. Imię i nazwisko napisał pan własną rę-