Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/785

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

padały na twarz chorego w chwili, gdy Liza dotknęła ustami jego ust.
— Błogosławiony niech będzie ten dzień — wyszeptał ranny.
— Błogosławię go — powtórzyła Liza.
— Ty moja biedna, marną zrobiłaś partyę. Ten ślub zostawi ci wkrótce okaleczałe ciało, po którem nie zostanie nic nawet dla ciebie, biedna wdowo.
— Życie bym oddała za samą nadzieję tego ślubu.
— Poszłaś za sercem swojem, to jedno usprawiedliwia mię we własnych oczach.
— Serce moje tobie oddałam.
— To jakbyś je na wiatr rzuciła.
— Nie, nie, a zresztą dosyć, już nie mów, nie wolno.
Prosiła go, by starał się zasnąć, ale on nie chciał oczu zamykać.
— Daj mi patrzeć na ciebie, póki mogę — a gdy będę odchodził, zawołaj mię po imieniu, a powrócę.
Nadmierna słabość tego zbiedzonego ciała budziła najwyższy niepokój, dziś wszakże Eugeniusz czuł się odrobinę silniejszym.
— Co będzie? jeśli jednak wyzdrowieję — rzekł nagle. — Czem odwdzięczę ci się za wszystko, co dla ranie zrobiłaś?
— Będziesz żył długo, długo, a jeśli nie będziesz się mnie wstydził, zapłacisz mi hojniej, niż na to zasługuję. Będę się tak uczyła, tak pracowała, że zobaczysz Eugeniuszu, nie będziesz się potrzebo-