Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/784

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wysiadłszy z pociągu, małe gronko wsiadła do oczekujących dorożek, a w miarę, jak się zbliżało do domu, w którym leżał Eugeniusz, zapytywano się wzajemnie z trwogą, czy zastanie się go jeszcze przy życiu. Bella tylko, pogrążona w myślach, próbowała napróżno dociec, dlaczego mąż jej nie chciał widzieć Lightwooda i co to będzie za próba, którą jej zapowiadał.
Eugeniusz spał w chwili, gdy weszli jego goście weselni, czekano prawie do świtu na jego przebudzenie. Skoro otworzył oczy, Lightwood oznajmił mu, że wszystko gotowe do obrzędu.
— Dziękuję ci ,mój drogi, dziękujemy ci oboje, ja i Liza.
— Czujesz się pan lepiej, panie Wrayburne? — zapytał pastor.
— Czuję się szczęśliwy, wielebny ojcze.
Wielebny pochylił się nad nim i począł wymawiać słowa uświęcone, słowa, z któremi wiąże się zazwyczaj tyle nadziei, pogody i szczęścia, tak dziwnie brzmiące w tym pokoju człowieka, konającego prawie. Bella i pastorowa odczuwały ten bolesny kontrast i płakały rzewnie, choć cicho. Pastor spełnił swoje czynności kapłańskie z należną powagą i prostotą. Wobec okaleczenia chorega, dotknął tylko ręki jego obrączką ślubną, którą włożył na palec narzeczonej. Po skończonym obrzędzie wszyscy wyszli, a nowożeńcy zostali sami.
— Odsuń firanki Lizo! — rzekł Eugeniusz. Obaczmy, jak wygląda nasz ślubny ranek.
Słońce wschodziło i pierwsze jego promienie