Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/753

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

działam, że będzie to dla mnie cierpienie bez koń ca i bez nadziei.
— A czy nie przyszło ci kiedy na myśl, żei ja cierpię?
— Nie zdawało mi się to możliwe, ale jeśli to prawda, jeśli pan ma dla mnie w sercu to, o czem pan mówiłeś, to i tak nie zostaje nam na tym Świecie nic, prócz rozłąki, A teraz, niech pana Bóg błogosławi i ma w swej opiece.
Słowa te, w których odbijała się tak wiernie czysta jej miłość, wywarły głębokie wrażenie na Eugeniuszu. Cierpienie i rezygnacya uświęciły ją w jego oczach. Pocałował ją w czoło, tak, jakby całował umarłą.
— Chcesz odejść, ale pozwól się przynajmniej odprowadzić. Późno już, mogłoby ci się co stać.
— Nie, nie, przywykłam chodzić sama, niech pan nie idzie ze mną.
— Na ten raz ulegam ci. Masz moje słowo na dziś; dalej nic nie przyrzekam.
— Jedna panu tylko zostaje droga, niech pan odjedzie jutro.
Rozstali się i Liza odeszła sama. Eugeniusz przesunął ręką po oczach.
— Jakżeby się zdziwił Mortimer, widząc mnie w tym stanie — myślał o łzach, które mu zwilżyły rękę.
— Śmieszny jestem — pomyślał po chwili, i czuł rodzaj urazy do tej, która była przyczyną łez.
— A przecież ona mnie kocha, a u niej miłość musi być czemś poważnem. Nie może być silna na