Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/631

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co? co? — mruknął Boffen, bardzo zdziwiony.
— Niecierpię pana, bo pan jesteś niesprawiedliwy, brutalny i niegodziwy. Nie chciałabym mówić panu przykrych rzeczy, kiedy to wszystko jest prawda, aż nadto prawda.
Mister Boffen potoczył wzrokiem na prawo i na lewo, jakby się nagle ze snu obudził.
— Wstyd mi było słuchać pana. Wstydziłam się za pana, za siebie, za wszystkich. Skoro tu przybyłam, pan byłeś jeszcze dobrym człowiekiem. Lubiłam pana, szanowałam, pokochałam nawet, ale teraz niecierpię pana, bo stał się pan niegodziwym, wstrętnym człowiekiem. Może to zresztą za ostro, ale w każdym razie stałeś się pan potworem.
Rzuciwszy ten ostatni pocisk, Bella zaśmiała się spazmatycznie. Pan Boffen stał z otwartemi usty, ogłuszony tym gradem wyrzutów, żona jego płakała zcicha.
— Słuchaj pan — zaczęła znowu Bella — prawdziwy przyjaciel powinien panu życzyć, żebyś się pan zrujnował do ostatniego szeląga. Wtedy może byłbyś pan jeszcze coś wart, inaczej staniesz się pan wcielonym szatanem.
— Nie odchodź pan, panie Rokesmith — mówiła dalej — dopóki nie usłyszysz pan wszystkiego, co powiedzieć powinnam. Przepraszam pana, o, przepraszam z głębi serca za wszystko, coś pan przezemnie wycierpiał.
Postąpiła kilka kroków, podając sekretarzowi rękę, którą ten podniósł do ust.