Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/632

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Każde obelżywe słowo, które pan tu posłyszał, godziło we mnie i mnie tylko dotykało.
— Bądź błogosławiona! — wyszeptał Rokesmith, całując ją w rękę poraz drugi.
— Tak mnie, bo ja jedna zasłużyłam na zarzuty, które panu robiono. Ja to powiedziałam pewnej osobie, to, co powinno było zostać tajemnicą, ale nie robiłam tego przez złośliwość, ale tylko w przystępie dumy i szału, które mnie czasem nachodzą. Czy może mi pan to wybaczyć?
— Z całego serca — wyrzekł Rokesmith.
— Nie, nie, nie odchodź pan jeszcze. Oskarżają tu pana niegodnie, niechże się dowiedzą, że jedyną pańską winą było, żeś naraził się na niedorzeczne lekceważenie ze strony bezdusznej dziewczyny, która nie umiała pana zrozumieć, nie była w stanie podnieść się do pana i ocenić wartości wyznania, jakieś pan jej wtedy zrobił. No, ale od tego czasu ta chciwa egoistka osądziła się, jak na to zasługuje, a dziś więcej, niż kiedy ujrzała siebie w prawdziwem świetle. Muszę się przyznać, że był czas, w którym zasługiwałam na zniewagę, jaką wyrządził mi pan Boffen, występując niby w mojej obronie, ale to już minęło.
Wówczas Rokesmith pocałował ją w rękę po raz trzeci i wyszedł, nie wyrzekłszy już słowa, Bella odprowadziła go wzrokiem i powrócić chciała na swoje krzesło, lecz napotkała po drodze objęcia pani Boffen, w które rzuciła się, wołając wśród tkań:
— Niema go! odszedł, spotwarzony, oczer-