Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/610

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Za czyn szlachetny — podpowiedziała Sofronia.
— Nie pani, to nie to, — zaprzeczył Czar, który nie znosił, aby go poprawiano. — Nie znam milszej od pani kobiety.
— Liczę na pośpiech pana.
— O! pod tym względem może pani być bez obawy, — odparł Fledgeby, zasyłając jej odedrzwi pełen szacunku ukłon.
Pośpieszył też istotnie tak żywo, jakgdyby mu przyjaźń dodawała skrzydeł. Był w doskonałym humorze, tak, że wpadłszy do biura, wołał prawie radosnym tonem.
— Hola! Judaszu, gdzie jesteś?
Riah podniósł na swego pana zdziwione oczy.
— Ruszaj mi zaraz stary hipokryto z kwitem egzekucyjnym w ręku. Wykonaj go i każ zabrać państwu Lammie wszystkie ich meble, o ile ci na miejscu nie zapłacą.
Głos i ton jego nie dopuszczał protestu, to też Riah zbierał się do wyjścia. Przed odejściem zawahał się.
— Więc to konieczne? — spytał swego pana.
— Czy konieczne? a to pyszna farsa. Sam przecie palisz się z niecierpliwości, naturalnie, że konieczne. No, ruszajże Judaszu.
Zostawszy sam, Fledgeby chodził po pokoju, gwiżdżąc, otwierał szufladki, zaglądał do wszystkich kątów, w nadziei, że natrafi na jakiś ślad szachrajstwa swego żyda, nie znalazł go jednak.
— Nie wielka zasługa, że mnie nie oszukuje, — rzekł do siebie. — Mam się na baczności.