Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/609

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ostatni łotr, mówię pani.
— Ale pan mu powie, spróbuje pan w każdym razie. Pańskie słowo tyle u niego waży.
— Dziękuję pani za pochlebną opinię, ale wątpię, czy mi się uda. Ten żyd jest dyabelnie uparty i jak raz sobie powie zrobię to albo tamto, to musi to spełnić.
— A to wybornie! — zawołała Sofronia — skoro więc przyrzeknie panu, że czegoś nie zrobi, dotrzyma wiernie obietnicy.
— Dyabelnie sprytna, — pomyślał Czar. — Myślałem, że jej zamknę usta, a ona tembardziej powtarza swoje.
— Bo widzi pan — mówiła Sofronia — przed panem nie mam tajemnic i dlatego nie waham się powiedzieć panu, że w losie Alfreda zajdzie wkrótce zmiana, otwarły mu się nowe widoki.
— Nowe widoki?
— Tak jest, mówił mi przed wyjściem, że otwiera mu się świeża perspektywa.
— To znaczy, — podchwycił Fledgeby, — że gdyby Riah zgodził się na zwłokę...
— A właśnie, drogi panie.
— Mężowi pani nie groziłaby klapa, że pozwolę sobie użyć wyrażenia przyjętego na giełdzie.
— Z pewnością, gdyby najkrótsza zwłoka.
— A w takim razie, to co innego, biegnę natychmiast do tego żyda.
— Tysiączne dzięki panu.
— Niech mi wolno będzie, to już wystarczy mi, gdy ręka czarującej kobiety, kobiety wyższego umysłu wyciągnie się do mnie, jako zapłata, za...