Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/608

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzekłszy to, Alfred wysunął się ukradkiem, zalecając służącemu dyskrecyę. Po chwili Czar wszedł do salonu, a pani Lammie pośpieszyła na jego spotkanie.
— Jakże mi miło widzieć pana, panie Fledgeby. Mój biedny Alfred przywalony jest teraz nudnymi interesami. Musiał wyjść na miasto — siadajże pan, drogi panie Fledgeby.
Fledgeby usiadł, szukając ręką na swej twarzy zarostu, który zdaniem jego mógł był zejść na jego policzki w czasie, gdy szedł tu z ulicy Albany.
— Nie uwierzy pan, jak wdzięczna jestem panu. Mój Alfred mówił mi właśnie, żeś go pan wyprowadził z chwilowego zresztą kłopotu.
— Och! — rzekł Czar, — to drobiazg. Myślałem co prawda, że Lammie nie zwierza się pani z takich kłopotów.
— Jestem przecie jego żoną.
— Nie wątpię o tem.
— I dlatego pozwolę sobie zapytać pana, bez jego oczywiście wiedzy, czy nie byłby pan łaskaw pomówić raz jeszcze z tym panem Riah?
— Jego wierzycielem?
— Tak właśnie.
— Prośba... — zaczął Fledgeby, a potem urwał i milczał tak długo, że Sofronia czuła się w obowiązku dopomódz mu.
— Prośba kobiety, — podszepnęła.
— Nie pani, prośba osoby drugiej płci powinna być wysłuchana przez każdego mężczyznę, ale ten Riah, to łotr bez sumienia.
— Ale pana on usłucha.