Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

staremu Harmonowi umieszczać mnie w tym śmiesznym testamencie?
— Nie mam pojęcia, moje dziecko. Mówiwiłem ci już przecie tyle razy, że zamieniłem z nim najwyżej jakie sto wyrazów. Jeśli chodziło mu o to tylko, aby nas zadziwić, to mu się to z pewnością udało.
— Opowiedz mi, jak to było, gdyśmy się pierwszy raz spotkali?
— Było to w niedzielę rano. Wybrałem się z tobą do kościoła. Byłaś jeszcze zupełnie mała i uroiło ci się, abym szedł inną drogą, niż ta, którą cię prowadziłem. Wpadłaś w straszny gniew. Krzyczałaś, tupałaś nóżkami, rzucałaś się na mnie, zdjąwszy wprzód kapelusz, aby ci nie przeszkadzał i ciągnęłaś mnie za nogi, chcąc koniecznie, abym szedł tą drogą, która ci się wydawała lepszą. Pan Harmon siedział tam blisko na ławce i patrzył na tę scenę, a potem powiedział:
— Czarujące dziewczątko, obiecujące dziewczątko, — i miał, zdaje się, słuszność.
— A potem spytał cię o nazwisko?
— Tak jest, a także i o twoje imię. Później widział nas jeszcze kilka razy, siedząc na tej samej ławce i oto wszystko.
Skończywszy to opowiadanie, Rumty przechylił się w tył na krześle i podniósł do światła swą szklankę, niestety już próżną. Byłoby może wspaniałomyślnie ze strony pani Wilfer, gdyby mu dodała nową, ale ta szlachetna matrona nie dopuściła cię podobnej słabości i wygłosiła stanowczo opi-