Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nię, że trzeba już iść spać. Flaszki znikły ze stołów i małżeństwo udało się do swego pokoju.
— Jutro, o tej porze — mówiła Lawinia do siostry, znalazłszy się wraz z nią w panieńskim pokoiku — będziemy mieli nad sobą nowego lokatora, który nam poderżnie gardła.
— To jeszcze nie dowód, abyś mi zajmowała miejsce przed lustrem — oburknęła ją Bella, zawijając sobie papiloty. — Nie nędzaż to, — mówiła dalej, — mieć zamiast gotowalni, wstrętne pudełko na grzebienie, wstrętne małe lusterko i tę ohydną świecę, przy której muszę zakręcać papiloty.
— Którymi usidliłaś Jerzego Simpsona — zauważyła Lawinia.
— Usidliłam Jerzego Simpsona, proszę! miałam też kogo usidlać. Jesteś całkiem głupiutka i mówisz o rzeczach, których nie rozumiesz.
— Rozumiem może lepiej, niż ci się zdaje.
— Jakto? — spytała kwaśno Bella, ale Lawy nic jej nie odrzekła, — Bella rozpoczęła znów swoje wyrzekania na ubóstwo domowe.
— Nie mam co włożyć na siebie, żadnej przyzwoitej sukni, ani kapelusza, żadnego sprzętu przyzwoitego w domu, a w dodatku tolerować trzeba pod jednym z sobą dachem jakiegoś podejrzanego lokatora.
Ostatnie te wyrazy wyrzekła Bella z taką pasyą, jakby w nich właśnie streszczały się wszystkie jej biedy. O ileż energiczniej użalałaby się na nowego lokatora, gdyby wiedziała, że jest on, jak