Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do twarzy Lizy, a jej błyszczące przenikliwe oczka zaświeciły z pod złotej gęstwiny i śledziły badawczo twarz przyjaciółki.
— Pomówmy o panu Wrayburne — rzekła nagle,
— Dlaczego właśnie o nim? — odparła Liza.
— Tak jakoś przyszła mi ochota. Powiedz mi, czy on jest bogaty?
— Wcale nie.
— Więc jest ubogi?
— To jest... widzisz, jak na pana, to jest ubogi.
— Ach prawda, on jest panem, to jest czemś zupełnie innem, jak my; zupełnie innem.
Jedną ręką objęła Lizę, drugą odrzucała w tył włosy, które jej spadały na oczy.
— Ten, co się ze mną ożeni, nie będzie panem, a gdyby nim był, kazałabym mu precz się wynosić. No, ale to nie ja oczarowałam pana Wrayburne. Jak myślisz, droga, kto go usidlił?
— Nie wiem — odparła Liza — zapewne jaka piękna i rozumna pani, jakaś lady.
— Nic o tem nie wiem, ale gdybyś ty naprzykład była tą piękną panią?
— Ja! — zamyśliła się Liza, — ja panią!... Wiosłowałam na łodzi mego ojca tego samego dnia, gdy on spojrzał na mnie po raz pierwszy, a ja zmięszałam się tak pod jego wzrokiem.
— Nie byłaś panią, a przecie spojrzał na ciebie — zauważyła Jenny.
— A przytem ta plama, która cięży na pamięci mego ojca.