Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mnie się zdaje — odparła na to mistress Higden, — że pani jesteś prawdziwą lady, lady z urodzenia, ale nie przyjmę nic nawet od pani. Nigdy jeszcze nie brałam jałmużny, droga pani, nigdy, nigdy. Niech pani nie myśli, że jestem niewdzięczna, ale wolę zarabiać na życie, niż brać darmo.
— I ma pani słuszność, ja też nie myślałem o żadnej jałmużnie, lecz tylko o drobnych rzeczach, które można darować i przyjąć.
— Dziękuję pani jeszcze raz — odrzekła wdowa Higden — ale, bo widzi pani gdybym mogła sama dziecko wychować, nie oddałabym go pani za nic na świecie, bo kocham go, mego Jonny, nietylko dla niego samego, ale kocham w nim także wszystkich tych, co już zmarli, wszystkich moich; dzieci, wnuki i moje młode lata i nadzieje moje. To też, gdybym wzięła pieniądze za to wszystko, nie miałabym czoła w oczy pani spojrzeć. Nie, nie, daję go pani z dobrej woli, daruję go pani. Chciałabym tylko, żeby śmierć przyszła na mnie prędko, skoro mi sił zabraknie. A do pani mam tylko jedną prośbę. Mam tu, widzi pani, zaszyte w sukni pieniądze, które sobie schowałam na pogrzeb. Niech pani dopilnuje, żeby mnie za nie pochowano. Nie chcę i po śmierci zawdzięczać nic tym ludziom.
Miss Boffen uściskała rękę starej kobiety, która stała wyprostowana i zupełnie już spokojna. Mogę was upewnić mylordowie i dżentlmeni, że twarz jej była w tej chwili bardziej może dostojna niż wasza.
Otrzymawszy więc legalne już prawa do małego Jonny, pani Boffen próbowała wziąść go na