Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Do takich uczuć doprowadzać umiecie najuczciwszych z pomiędzy ubogich. Pozwólcie więc, że spytam was z całym należnym wam szacunkiem, czy nie szkoda zachodów dla uzyskania takich owoców?
Nienawiść i lęk, przebijające ze słów tej starej, spracowanej kobiety, nie pozwalały wątpić o szczerości jej uczuć.
— A on czy dla was pracuje? — spytał Rokesmith, wskazując na Salopa.
— Tak, panie — odparła staruszka — na mnie on robi i to mogę powiedzieć, dzielnie pracuje.
— Czy on mieszka u pani?
— Tego nie powiem, chociaż częściej bywa u mnie, niż gdzieindziej. Tam, w domu ubogich, miano go za niespełna rozumu, ale ja zobaczyłam go w kościele i powiedziałam im: „dajcie mi chłopca“. Żal mi się go zrobiło, bo takie to było wtedy zbiedzone, chuderlawe.
— Czy to jego prawdziwe imię Salop?
— Nie, tak go przezwali, bo tego dnia, gdy go znaleźli, była sobota.
— Zdaje się mieć dobry charakter?
— O! co do tego, to niema mowy. Poczciwy jest z kościami i ani kruszyny w nim żółci nie znajdzie. Pani nie ma pojęcia, jaki to dobry chłopak, choć nie pozna się tego, patrząc na niego.
W istocie biedny Salop nie był szczęśliwie wyposażony, pod względem urody. Wysoki, chudy, długi, kościsty, wąski w ramionach, był typowym obrazem niezgrabnego i źle zbudowanego osobnika ludzkiego. Kształty miał ostrokątne, a jednak gru-