Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ślenia, czcigodni panowie i panie z dobroczynnych komitetów.
— Czyż pani nie wie — mówiła dalej stara kobieta, — jak oni tam obchodzą się z ludźmi? Biedak, który zapuka do nich, odsyłanym bywa od Annasza do Kajfasza, tak długo, że mu to wszystko musi zbrzydnąć, jeśli go wpierw śmierć nie zaskoczy. Tak, tak, moja pani. Odsyłają biedaka od progu do progu, nie dadzą jeszcze nic, a już wymawiają mu każdą kruszynę chleba, każdą łyżkę lekarstwa, doktora, łóżko, wszystko wciąż wymawiają i wypominają wciąż. Cóż dziwnego, że biedny człowiek woli wreszcie skonać pod płotem, niż ich o co prosić. I ja też potrafię skonać, jak inni, skoro czas na mnie przyjdzie, a poniewierać się nie dam i wstydu sobie oszczędzę.
Słyszycie, czcigodni panowie i panie z dobroczynnych komitetów, słyszycie to lordowie i dżentlmeni? Perwersya wrodzona, powiemy „Zatwardziałość, której nie zdołają wykorzenić najuczeńsze wysiłki pracy ustawodawczej“.
— Jonny! mój śliczny aniołku — mówiła dalej, całując swego wnuczka. — Proś Boga jak będziesz starszy, by twoja prababka, co dożyła lat siedemdziesięciu, nie wziąwszy nigdy ni grosza jałmużny, znalazła siłę schować się do jakiej dziury w ostatniej godzinie, byleby nie wpaść w ręce tych panów i pań bez serca, co odsyłają jedno do drugiego każdego biedaka i mamią go fałszywemi obietnicami, aby go tylko oszukać i sponiewierać.
Świetny wynik dobroczynnej waszej działalności, panowie i panie z komitetów. Nieprawdaż?