Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyzwoicie gdybym prowadził dalej mój mały handel pod oknami pańskiego pałacu. Gdzie pan chcesz, abym go przeniósł?
Tu Silas Wegg wymienił kilka najdalszych i najnędzniejszych ulic, a potem zadeklamował czterowiersz, w którym porównywał los swój, z losem opuszczonego sieroty.
— No! no! jesteś zanadto obraźliwy, Wegg, — rzekł na to pan Boffen.
— Wiem o tem, panie, wiem o tem, byłem zawsze bardzo drażliwy i honorowy, od najmniejszego dzieciństwa.
— Słuchaj mnie Wegg, wbiłeś sobie z pewnością w głowę, że chcę ci dać pieniądze za to, żebyś zwinął swój stragan?
— Tak panie, — odparł z wielką godnością Wegg, — wbiłem sobie do głowy coś podobnego.
— Ależ ja wcale nie mam zamiaru tego robić.
Zapewnienie to nie ucieszyło wcale literata, który spytał parokrotnie jeszcze pana Boffen, czy istotnie nie ma zamiaru opłacić jego ustąpienie z pod muru.
— Wcale nie, mam na ciebie zupełnie inne projekty,
— Jakież to? — pytał Wegg, nie ukrywając już swej radości,
— Cobyś powiedział o człowieku, któregobym osadził w naszej willi, oddając mu nad nią nadzór. Człowiek taki miałby oprócz mieszkania, opał, światłe i cztery funty na miesiąc. Co myślisz, Wegg? — Człowiek taki mógłby tu sobie żyć jak król.
— A czy człowiek ten, — zapytał z hytrym