Strona:PL Balzac - Marany.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stym pierwszym. Stara kwestja klimatu jest jeszcze potrzebną opowiadaczom do usprawiedliwienia zakończeń nagłych i nierozwagi lub oporów miłości.
Montefiore miał oczy wlepione w pyszny profil czarny, rysujący się na jasnem tle. Ani on, ani Juana nie mogli widzieć się wzajemnie; nędzny fryz, niefortunnie umieszczony, pozbawiał ich dogodności niemego ze sobą korespondowania, które zawieszać się może pomiędzy dwojgiem kochanków, kiedy się wychylą z okien. Dlatego też dusza i oko kapitana ześrodkowały się w tem kole świetlanem, w którem młoda dziewczyna, bezwiednie może, miała z całą naiwnością pozwolić odgadnąć myśli za pośrednictwem ruchów, jakie się jej wyrwać mogły. Ale nie. Dziwne ruchy Juany nie dozwoliły kapitanowi powziąć najmniejszej nadziei. Juana bawiła się strzyżeniem listu na kawałki. Cnota, moralność często naśladują we właściwej sobie nieufności, przewidzenia, które zazdrość poddaje Bartolom z komedji. Juana, pozbawiona atramentu, pióra i papieru, odpowiadała nożyczkami. Wkrótce przywiązała z powrotem bilecik: oficer go wciągnął, otworzył, przysunął do światła lampy i odczytał w literach wyciętych: Przyjdź.
— Przyjść! rzekł do siebie. A trucizna, flinta, sztylet Pereza? A uczeń, który co tylko zasnął na kantorku! A służąca w hamaku! A ten dom tak dźwięczny jak basetla w operze, w którym stąd słychać chrapanie starego Pereza. Przyjść! A więc ona niema nic do stracenia?
Bolesna uwaga! Tylko rozpustnicy umieją być tak