Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stej miłości. Była tak urocza jako gołębica, gasząca blask swoich spojrzeń złotemi frendzlami rzęs, że margrabina d‘Espard, żegnając się z nią, szepnęła jej do ucha: „Dobrze, doskonale, moja droga!“ Poczem piękna margrabina pozwoliła rywalce wędrować po nowożytnej mapie Krainy Czułości, która nie jest wymysłem tak śmiesznym jak sądzą niektóre osoby. Mapę tę wykreśla się z wieku na wiek z innemi nazwami, a wiedzie zawsze do tej samej stolicy.
W ciągu godziny publicznego sam-na-sam, w kąciku, na kanapie, księżna doprowadziła Wikturnjana do Scypionowych szlachetności, do Amadysowych po święceń, do wyrzeczeń Średniowiecza, które właśnie zaczynało pokazywać swoje sztylety, swoje blanki, koszulki druciane, szyszaki, trzewiki w szpic i cały swój romantyczny aparat z malowanego kartonu. Była zresztą czarująca myślami niedopowiedzianemi a wbitemi w serce Wikturnjana niby igły w poduszeczkę, jedna po drugiej, z roztargnieniem a dyskretnie. Była cudowna niedomówieniami, urocza obłudą, szczodra subtelnemi obietnicami, które przy bliższem zbadaniu tajały jak lód na słońcu; bardzo niebezpieczna wreszcie zbudzoną i podzielaną żądzą. Piękna ta potyczka zakończyła się, niby misternym węzłem, zaproszeniem Wikturnjana aby ją odwiedził; wszystko z akompanjametitem owych wdzięczeń których drukowane słowo nie odda nigdy.
— Zapomni pan o mnie! mówiła, spotka pan tyle kobiet gotowych panu schlebiać, zamiast oświecić pana... — Ale wróci pan do mnie po rozczarowaniach. —