Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy przyjdzie pan wcześniej?... Nie? Jak pan zechce. — Ja mówię panu całkiem naiwnie, że pańskie odwiedziny byłyby mi bardzo miłe. Ludzie z duszą są tak rzadcy, a ja czuję ją w panu. — No, dowidzenia, zaczęto-by o nas gadać, gdybyśmy tak gadali bez końca.
Dosłownie, uleciała. Wikturnjan niedługo został po odejściu księżnej; mimo to dosyć długo, aby zdradzić swój zachwyt owem wzięciem człowieka szczęśliwego, które ma coś ze spokojnej dyskrecji inkwizytora, oraz ze skupionej błogości dewotki, gdy odchodzi z rozgrzeszeniem od konfesjonału.
— Pani de Maufrigneuse ostro brała się do rzeczy dziś wieczór, rzekła księżna de Grandlieu, kiedy w saloniku panny des Touches zostało już tylko sześć osób: des Lupeaulx, referendarz Stanu w laskach u dworu, Vandenesse, wicehrabia de Grandlieu, Canalis i pani de Sérizy[1].
— D‘Esgrignon i Maufrigneuse to dwa nazwiska, które musiały się zahaczyć, odparła pani de Sérizy, która miała pretensje do dowcipu.
— Od kilku dni przeszła na paszę platoniczną, rzekł des Lupeaulx.
— Zrujnuje tego nieboraka, rzekł Karol de Vandenesse.
— Jak to pan rozumie? spytała panna des Touches.
— Och, moralnie i finansowo, niema żadnej wątpliwości, rzekła wicehrabina wstając.

To okrutne słówko miało się straszliwie sprawdzić

  1. Ostatnie wcielenie Veutrinea.