Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

two. Pragnąc corychlej udowodnić że pieniądze są nietknięte, zapomniała o wszelkich względach, nie liczyła zresztą rejenta za mężczyznę: zrzuciła gwałtownym ruchem edredon, pobiegła do biurka przelatując koło rejenta niby jeden z owych aniołów paradujących na winietach Lamartina, i wróciła zawstydzona do łóżka, wręczywszy Chesnelowi sto tysięcy talarów.
— Jesteś pani aniołem, rzekł. (Miała być aniołem dla całego świata!) Ale to nie wszystko, dodał rejent, liczę na pani pomoc, musisz nas pani ocalić.
— Ocalić was! dokonam tego lub zginę. Trzeba bardzo kochać, aby się nie cofnąć przed zbrodnią. Dla którejż kobiety uczyniono coś podobnego? Biedne dziecko! Idź, nie trać czasu, drogi panie Chesnel. Licz na mnie jak na siebie samego.
— — Mościa księżno! mościa księżno!
Stary rejent mógł wyrzec tylko tyle, tak był wzruszony. Płakał, miał ochotę tańczyć, ale zląkł się aby nie oszalał, powstrzymał się.
— My we dwoje ocalimy go, rzekł odchodząc.
Chesnel udał się natychmiast do Józefa; stary sługa otworzył mu biurko i stół, gdzie były papiery młodego hrabiego; znalazło się tam szczęśliwie kilka listów du Crosiera i Kellerów, które mogły być użyteczne. Poczem zajął miejsce w dyliżanie, który odchodził natychmiast. Opłacił pocztyljonów tak, że ciężka landara pędziła jak ekstrapoczta, trafił bowiem na dwóch po drożnych, którzy spieszyli się niemniej od niego i zgodzili się nie robić popasów. Drogę odbyli błyskawicznie. Po trzech dniach nieobecności rejent znalazł się