Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na ulicy du Bercail. Mimo że była jedenasta wieczór, było zapóźno. Chesnel spostrzegł żandarmów przy bramie, kiedy zaś wszedł w próg, ujrzał na podwórzu młodego hrabiego aresztowanego. To pewna, iż gdyby miał siłę, byłby zabił wszystkich sądowników i żołnierzy, ale mógł się tylko rzucić na szyję Wikturnjana.
— Jeżeli mi się nie uda zdusić tej sprawy, będziesz się musiał zabić, zanim wygotują akt oskarżenia, szepnął mu do ucha.
Wikturnjan był tak otępiały, że spojrzał na rejenta nie rozumiejąc.
— Zabić się? powtórzył.
— Tak! Gdybyś nie miał odwagi, moje dziecko, licz na mnie, rzekł Chesnel ściskając mu dłoń.
Mimo boleści, jaką mu sprawiał ten widok, stał na drżących nogach, patrząc jak dziecię jego serca, hrabia d‘Esgrignon, dziedzic tego wielkiego domu, idzie pod eskortą żandarmów, między miejscowym komisarzem policji, sędzią pokoju i wożnych trybunału. Starzec odzyskał wolę i przytomność umysłu dopiero wówczas gdy orszak ten znikł, kiedy nie słyszał już odgłosu kroków i kiedy znów zapanowało milczenie.
— Dostanie pan kataru, proszę pana, rzekła Brygida.
— Idź do djabla! wykrzyknął rejent zrozpaczony.
Brygida, która nie słyszała nic podobnego od dwudziestu dziewięciu lat które służyła u Chesnela, upuściła świecę; ale pan, nie zwracając uwagi na jej przestrach, nie słysząc jej krzyku, zaczął biec w stronę Val-Noble.
— Oszalał, rzekła sobie. Jest z czego, ani gada-