Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wasze zbiorowe nauczanie wybija z ludzi pięciofrankówki, przerwał absolutysta. W narodzie zniwelowanym przez oświatę zanikają indywidualności.
— Jednakże, czy celem społeczeństwa nie jest dostarczyć każdemu dobrobytu? spytał saint-simonista.
— Gdybyś pan miał pięćdziesiąt tysięcy franków renty, nie troszczyłbyś się o ludzi. Napadła pana szlachetna miłość ludzkości? jedź pan na Madagaskar; znajdziesz tam miły narodek, jeszcze świeży, do zsaint-simonizowania, sklasowania i wsadzenia do słoja; ale tu każdy włazi zupełnie naturalnie w swoją przegródkę, jak gąsienica w swoją dziurę. Odźwierni to są odźwierni, a głupcy są głupcy, nie trzeba im patentu z kolegium dobrych Ojców. Ha! ha!
— Pan jesteś karlistą?
— Czemu nie? Lubię despotyzm, znamionuje pewną pogardę dla rodzaju ludzkiego. Nie mam nienawiści do królów. Są tacy zabawni! Królować w swoim pokoju, o trzydzieści miljonów mil od słońca, czy to nic?
— Streśćmy tedy ten szeroki pogląd na świat, rzekł uczony, który, dla pouczenia roztargnionego rzeźbiarza, zaczął rozprawę o narodzinach społeczeństw i o ludach pierwotnych. Na początku narodów, siła była poniekąd materjalna, jedna, gruba; poczem, ze wzrostem skupień, rządy zaczęły mniej lub więcej zręcznie rozkładać pierwotną władzę. Tak, w odległej starożytności siła była w teokracji; kapłani dzierżyli miecz i kadzielnicę. Później były dwa kapłaństwa: kapłan i król. Dziś, nasze społeczeństwo,