Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ziemią i wiesza je na palach cztery stopy nad ziemią, przywiązują linami z chiquichiqui, lub stawiając na lekkiem rusztowaniu. Młode sadzanki wolne są wówczas od chwastów, robaków ziemnych i mrówek, które maszerują dalej spokojnie, nie wiedząc co nad niemi rośnie i nie włażą na pale pozbawione kory. Notuję to na dowód, jak trudno jest człowiekowi osięgnąć coś w tych nadbrzeżnych okolicach, gdzie panuje jeno roślinność i zwierzęta.
Dnia 14 maja odpędziły nas już o drugiej w nocy od brzegu moskity i mrówki. Sądziliśmy zrazu, że te ostatnie nie wyłażą po sznurach mat. Może też spadły na nas z drzew, dość, że rady sobie z nimi dać nie mogliśmy. Rzeka zwężała się coraz bardziej, a brzegi stawały tak bagniste, że Bonplandowi z wielkim przyszło trudem dotrzeć do wielkiej karolinei okrytej purpurowem kwieciem. Drzewo to stanowi tu, jak i nad Rio Negro, największą ozdobę lasów.
Od 14 do 21 maja sypialiśmy zawsze pod gołem niebem, nie mogę jednak podać miejscowości, bowiem kraina ta jest tak dzika i tak bezludna, iż z wyjątkiem paru rzek Indjanie nie znali nazw punktów, które zdejmowałem kompasem. Zdołałem przy pomocy obserwacji gwiazd oznaczyć szerokość na przestrzeni całego stopnia.
Im bliżej mieliśmy rozwidlenie Orinoka, tem uciążliwsze były noce. Nawet ten, kto obeznany jest z bujnością tropikalną, pojęcia mieć nie może o szalonem rozpasaniu roślin w tych okolicach. Brzegi nikną, a ściana liści i pni stanowi ramę rzeki. Mieliśmy przed sobą kanał czterysto metrowej szerokości, ujęty w ljany, i nie było sposobu wylądować. Często szukaliśmy o zachodzie przez godzinę przeszło nie już brzegu, ale kawałka ziemi mniejszą okry-