Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dym gryzł w oczy, a ognisko zwiększało jeszcze upał. Wszystkie te przeciwności znosiliśmy jednak jakoś pogodnie, złączeni serdeczną sympatją i rozkoszując się wspaniałą przyrodą tych okolic nadbrzeżnych. Szczegóły te podaję też nie poto, by się użalać, ale dla scharakteryzowania żeglugi po Orinoku i uzasadnienia, czemu nie mogliśmy, wraz z Bonplandem, mimo najlepszych chęci, dokonać wszystkich spostrzeżeń i wykorzystać naukowo w pełnej mierze podróży.
— Od misji mojej będziecie podróżowali, jak niemi — rzekł zacny zakonnik przybywszy do Uruany. Przepowiednia ta ziściła się niemal dokładnie. Często nie mogliśmy się porozumieć z krajowcami mimo kilku tłumaczy i wielokrotnego powtarzania jednych pytań. Istnieje takie mnóstwo narzeczy nad Metą, Orinoko, Kasikuiare i Rio Negro, że nie sposób ich ogarnąć przy największych nawet zdolnościach językowych. Taką była sytuacja nasza począwszy od Angostury, aż do fortu San Karlos nad Rio Negro.
Jedenastego kwietnia pod wieczór chmury pokryły niebo, wiatr uderzał, to znów chwilami cichł zupełnie, a wszystko świadczyło, że nadciąga burza. Niebawem lunął deszcz, który nas przemoczył mimo liściowego dachu, płosząc jeno na pewien czas nieznośne komary. Dotarliśmy do katarakty Karivenu, a prąd wody wzmógł się tak, że ledwo zdołaliśmy wylądować, gdyż ciągle porywał pirogę ze sobą. Wkońcu skoczyło w wodę dwu salivas’ów, wyśmienitych pływaków i wziąwszy statek na linę przytroczyli go do nagiej skały, na której przenocowaliśmy. Burza trwała długo w noc i ciągle baliśmy się, że fale oderwą pirogę od lądu.