Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawałby zbyt wielki opór wiatrowi i utrudniał wiosłowanie pod prąd rzeki, a przytem obciążyłby łódź, którą i tak trzeba było wlec lądem od jednej do drugiej katarakty. Pod dachem mogły leżeć cztery osoby, ale nogi wystawały daleko poza kratę, a w razie deszczu mokliśmy aż do kolan. Posłanie ze skór wolich i tygrysich nie było również wygodne, gdyż pręty gniotły poprzez cienką ich warstwę. Przednią część pirogi zajmowali wioślarze, z krótkiemi łopatkami, wiosłujący w takt monotonnej pieśni. Klatki, coraz to liczniejsze, z małpami i ptakami wisiały pod dachem. Była to nasza menażerja podróżna, a chociaż dużo zginęło skutkiem przypadków i z gorąca, to jednak po powrocie z Kasikuiare mieliśmy ich jeszcze czternaście. Podczas obozowania zwierzęta i przyrządy umieszczano zawsze pośrodku, wokoło hamaki, potem słali sobie łoża Indjanie, a na zewnątrz rozpalano krąg ognisk, dla odstraszenia jaguarów. O świcie małpy zaczynały wrzeszczeć w odpowiedzi małpom leśnym, a ta sympatja zwierząt w niewoli dla zwierząt wolnych była wprost wzruszająca.
Piroga była tak przepełniona, że suszone rośliny, kufry, sekstans, kompas i instrumenty meteorologiczne mieściły się pod kratą, na której leżeliśmy wyciągnięci przez większą część dnia. Chcąc dobyć coś z kufra, czy użyć instrumentu trzeba było przybijać do brzegu i wysiadać. Dołączała się do tych niewygód jeszcze plaga moskitów, grasujących pod niskim dachem, oraz żar wydzielany przez nagrzane z góry liście palmowe. Co chwila staraliśmy się urządzić jakoś znośniej, ale nie było sposobu. Jeden krył się przed komarami pod prześcieradło, drugi radził rozpalić pod dachem ognisko, dla ich odpędzenia. Ale